Emma i Rary wspinają się na lodowiec
pobudka pod Molden. Zapowiada się dosyć ładny dzień. Dzisiaj naszym celem jest Jostedalsbreen Nasjonalpark koło Gjerde. Bardzo dobre opinie ma Jostedal Camping, po dwóch dniach na dziko potrzebujemy trochę luksusu. Po około 2 h docieramy na kemping. Rzeczywiscie od nas 5 gwiazdek. Położenie na samą rzeką lodowcową, z małą groblą, na której można palić ogniska. Sanitariaty, kuchnia i jadalnia tip top. Spod kempingu można wyruszyć na rafting. Niestety to żadna atrakcja dla Emmy i Rarego.
Dzisiaj ma być ostatni ładny dzień, więc szybko wyruszamy na lodowiec, a właściwie jego język. Zamierzamy zobaczyć Nigardsbreen. Dojazd pod samo jeziorko kosztuje 80 NOK. Chcemy oszczędzić 3 km marszu, więc wjeżdżamy. Samochodem pod lodowiec, hmmm. Nad troską o przyrodę zwycięża lenistwo. Na miejscu przeprawiamy się 5 minut łódką na drugi brzeg jeziorka. Można też przejść 2 km na około, ale trasa wyznaczona jest na trudną, więc inwestujemy 60 NOK za osobę ( pieski za darmo) i przepływamy. Przed nami około godziny marszu po olbrzymich skałach. Emma i Rary skaczą znowu niczym kozice, na łeb, na szyję. Teren jest rozległy i nie ma prawie ludzi, więc puszczam Rarego, z krótka smyczą. Zawsze łatwiej wyłapać w razie czego. W kieszeni fileciki z kurczaka. Zawsze dobrze działają jako przynęta. Rary dwa razy daje czadu w tylko mu znanym kierunku. Emma, jak starsza siostra, najpierw pokazuje nam, że Rary zwiał, potem za nim leci i jak już wraca to karze. Czeka, aż nadleci i podgrywa z boku. Potem odbiera smakołyk od nas. Taki to los młodszego brata.
Widzimy dużo wypraw na lodowiec. Niestety trzeba mieć spikes ( kolce na buty). Dla piesków jeszcze nikt takich nie wyprodukował, więc kończymy naszą wyprawę tuż przed językiem lodowca. Rozkładamy kocyk i patrzymy na lodowiec. Magic moment! Kocyk zawsze mam przy sobie na wypadek, jak by gdzieś trzeba było bardzo brudne pieski wziąć na kolana, np. na łódce. Wieje zimny wiatr, ale Emma i Rary właśnie skakali po skałach pięć razy większych niż one, więc jeszcze języczki na wierzchu. Żadnej trzęsawki a'la Emma.
Czekamy, aż panek porobi 1000 zdjęć i wracamy, bo ostatnia łódka o 17 odpływa. Po wysiądzeniu z łódki, wyścigi do ciepłego samochodu. Na dzisiaj starczy wrażeń. Wracamy na kemping i gotujemy spagetti w cieplej, czystej, z oknami panoramcznymi kuchnio-jadalni.
Od jutra ma byc szturm i deszcz. Dzisiejszy dzień był piękny i niezapomniany.