Lillehammer w słońcu
Budzimy się w mroźnych górach. Mokra smycz na dworze zamarzla na kość. Ważne, że świeci słońce, więc z chęcią wychodzimy na spacer. Widoki w każdą stronę są nie do pobicia. Emma, Rary i ja stoimy z buzią i pyszczkami do słońca i uzupełniamy rezerwy witaminy D.
Po śniadaniu jedziemy dalej. Naszym celem jest Lillehammer. Droga E6 prowadzi przez Gudbrandstal. Droga przebiega cały czas w dolinie rzeki, mijamy jeszcze jeden park narodowy - Rondane. Praktycznie nie trzeba zjeżdżać z drogi, żeby podziwiać widoki prawie jak z westernu. Około 14 docieramy na kemping w Lillehammer. Atrakcje turystyczne i sklepy pamiątkowe są w Norwegii najczęściej czynne do 16. Zwłaszcza poza sezonem. Kemping jest wielki i ladnie położony nad samą wodą. Najdroższy, na jakim do tej pory byliśmy. 350 NOK.
Jak najszybszej udajemy się na skocznię. Ufff, ze względu na ładną pogodę otworzyli wyciąg. Za 60 NOK można wjechać, zjechać i wejść do budki startowej. Wyciąg jest krzesełkowy, więc Emma i Rary zostają w aucie. Z Emmą już kiedyś wjeżdżaliśmy takim wyciągiem w Szwarzwaldzie i sobie przysięgneliśmy, że to był pierwszy i ostatni raz. W pół godziny jesteśmy z powrotem. Widok z góry i atmosfera na skoczni są niesamowite. Prawie czuć i widać zawodników czekających na start.
Całe Lillehamner to wioska olimpijska. Na każdym kroku ślady olimpiady z 94 roku. Wszystkie hale i zabudowania służą mieszkańcom do dzisiaj. Jeszcze krótki spacer po deptaku i strasznie stromych ulicach i wracamy na kemping. Wykorzystujemy piękne drogi spacerowe nad rzeką. Po zachodzie słońca robi się bardzo zimno, więc Emma i Rary wolą kanapę. To nasza ostatnia noc w Norwegii.